Złapał mnie postrzał w kark. To bardzo bolesna przypadłość, bo nie można ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, bo głową ruszać nie sposób. Kiedy mi ktoś o czymś takim mówił, to snułem przaśny dowcip o tym, że jak można się w kark poszczać i że taki duży chłopiec i się poszczał… No i na mnie przyszło.

A to przypomniało mi taką historię – mój znajomy miał (piszę to w czasie przeszłym niestety) taką ideę fix. Mianowicie na podstawie (jak twierdził) wieloletnich obserwacji doszedł do wniosku, że składamy się z odkręcanych i wymiennych części. Która to wiedza i zdolność zanikła jak telepatia czy prekognicja. Miał duże możliwości badań empirycznych, był bowiem lekarzem ortopedą. I ordynatorem powiatowego szpitala. Przynajmniej do czasu. Do czasu, aż próbował opublikować swoje rewelacje w szacownych periodyku medycznym, zamieszczając również bogatą kartotekę przykładów i doświadczeń. Najpierw zajęła się nim prokuratura, później sam został pacjentem. W psychiatryku. Ze względu na inne zasługi (wielu wdzięcznych pacjentów z mimowolnie nastawionymi kończynami) tylko odcięto go od potencjalnego źródła materiału do eksperymentów.
Ludzie z którymi dzielił się swoją ideą wymownie pukali się w czoło. I wtedy, jak twierdził, go olśniło! Postanowił udowodnić swoja teorię. Na sobie. W najbardziej spektakularny sposób! Mianowicie postanowił odkręcić sobie głowę. Dowodził z zapałem wielkiego odkrywcy, że ten charakterystyczny trzask, który czasem słyszymy przy pracy stawów, a nawet przy specyficznym ruchu karkiem, to … zatrzask! To mechanizm zwalniający! Wystarczy tylko znaleźć właściwa kombinację i kończyna (głowa) sama odskoczy!
Znaleziono go ze złamanym karkiem. Lekarz stwierdził pęknięcie kręgu szyjnego na wskutek skręcenia i zerwania rdzenia. A więc udało się! Popełnił tylko jeden błąd na samym finiszu – zapomniał odłączyć kabli…

Komentarze

comments